Rodzice kontra bezdzietni

autor Klaudia
Rodzice kontra bezdzietni

Uważam, że ludzi można podzielić na dwie „kategorie”: tych, co nie mają jeszcze dzieci lub nie planują ich mieć; oraz tych, którzy zostali obdarzeni potomstwem. Przedstawicieli obydwu tych grup dzieli wszystko. Pozornie jesteśmy tacy sami, lecz w zależności od tego, czy zostaliśmy rodzicami czy też nie, cechuje nas zupełnie inny stan umysłu oraz odmienne podejście do wielu życiowych spraw.

Po ukończeniu studiów rozpoczęłam intensywne poszukiwania swojej pierwszej poważnej pracy. Dość szybko, bo już po kilku miesiącach, szczęście się do mnie uśmiechnęło i zostałam zatrudniona w pewnej znanej, mającej stabilną pozycję firmie. Większość moich koleżanek z pracy była ode mnie starsza i posiadała już dzieci. W trakcie przerw na kawkę lub herbatkę i ewentualnie niskokaloryczne ciasteczko, jednym z ich ulubionych tematów do rozmowy były… no cóż… ich własne dzieci. Dla mnie wówczas – młodej, ambitnej, w 100% skupionej na sobie oraz na swoim własnym rozwoju osoby – nie był to wyjątkowo porywający przedmiot dyskusji. Nie ciekawiło mnie za bardzo (właściwie to chyba… w ogóle mnie to nie obchodziło), w co bawi się w przedszkolu syn mojej koleżanki, ani też co takiego lubi jeść na śniadanie. Nie śmieszyły mnie anegdoty o rozbrykanych maluszkach i ich zabawnych powiedzonkach. Angażowałam się jednak w rozmowy o dzieciach z dwóch powodów. Po pierwsze, rozumiałam, że dzieci stanowią bardzo ważną część życia moich koleżanek i jak wszystkie matki lubiły one opowiadać o swoich pociechach. Po drugie, zależało mi na integracji i dobrych relacjach w miejscu pracy, a uczestnictwo w koleżeńskich pogaduszkach stanowiło niezbędny tego element. Po pewnym czasie zdałam sobie jednak sprawę, że właściwie to nie mam zbyt wielu wspólnych tematów z moimi koleżankami-matkami. One żyły swoją rodziną i dziećmi, a ja nie tylko dzieci nie miałam, ja o nich w ogóle nie myślałam. Nie miałam żadnego punktu odniesienia, a posiadanie potomstwa i wszelkie kwestie z tym związane stanowiły dla mnie totalną abstrakcję. To nie był mój świat.

Od tamtego czasu upłynęło jakieś siedem, osiem lat. Teraz jestem po drugiej stronie tej wielkiej rwącej rzeki. Moim ulubionym tematem rozmów są… tak, zgadliście – dzieci. O moim małym króliczku opowiadałabym każdemu, kto tylko miałby ochotę słuchać. Weszłam w odmienny stan umysłu, inne rzeczy, wcześniej zupełnie nieistotne, nabrały dla mnie ogromnego znaczenia. Co właściwie takiego się stało? W jaki sposób przyjście na świat dziecka zmienia człowieka? Co się traci, a co zyskuje?  

Pojawienie się dziecka siłą rzeczy zmusza do określonych zachowań. Przez jakiś czas to właśnie dziecko jest w centrum naszego wszechświata, jest całkowicie na nas zdane, a naszym zadaniem jako rodziców jest zadbanie o wszystkie jego potrzeby. Karmienie, przewijanie, noszenie na rękach, tulenie, karmienie, przewijanie, noszenie na rękach, tulenie… I tak non stop, 24 godziny na dobę. Świeżo upieczona mama traci swoją tożsamość, przestaje istnieć jako osoba, jest tylko i wyłącznie dla dziecka. Na szczęście taki stan nie trwa wiecznie (i dobrze, bo nikt by tego nie wytrzymał) i sytuacja powoli się normuje. Stopniowo odzyskujemy swoją dawną tożsamość, ale w nieco zmienionej formie – a mianowicie, wzbogaconą o nową życiową (jakże odpowiedzialną!) rolę.

Często młode dziewczyny mówią, że nie lubią i nie chcą mieć dzieci. Jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe, ponieważ ja sama przez długi czas również nie chciałam mieć dzieci. Założenie rodziny oraz macierzyństwo kojarzyło mi się z dodatkowymi, ciężkimi i nudnymi obowiązkami, na które wtedy nie miałam najmniejszej ochoty. Świat stał dla mnie otworem, mogłam robić to, co chciałam, mogłam podróżować, rozwijać się, próbować nowych rzeczy – kto chciałby rezygnować z takiej swobody? Brak dzieci to wolność. To możliwość całkowitego skupienia się na sobie i swoich własnych pragnieniach, marzeniach lub celach. Brak dzieci to stan umysłu, w którym my sami, nasze potrzeby i działania znajdują się w centrum naszego świata. I nikt i nic nie zakłóca tego porządku.

Ale czy dzieci to tylko dodatkowe obowiązki, chaos i ograniczona wolność? Oczywiście, że nie. Dzieci to nowy wymiar miłości, to radość i troska, to możliwość obserwowania jak rozwija się i tworzy istota ludzka. Wychowując dzieci nie musimy rezygnować z siebie (nie jest to nawet wskazane), ale niezbędne jest dokonanie pewnych modyfikacji w naszym stylu życia. Co jeszcze? Dzieci uczą nas cierpliwości, a często również i pokory. Relacja rodzic-dziecko to wyjątkowa więź. To miłość w najczystszej postaci.

Jak wspomniałam wcześniej, lubię rozmawiać o dzieciach i opowiadać o najnowszych poczynaniach mojego małego szkraba. Jako mama rozwinęłam w sobie wręcz anielską cierpliwość – spokojnie czekam, aż Adaś zapnie sobie kurtkę lub skończy gotować skarpetkową zupę. Poza tym, nie przeszkadza mi już, gdy słyszę płacz dziecka w sklepie czy w kawiarni, bo wiem, że dzieci płaczą i to jest normalne. Doceniam każdą wolną chwilę, jaką mogę przeznaczyć tylko i wyłącznie dla siebie, a każda przespana noc to dla mnie luksus nie do pogardzenia. I choć wiem, że dziecięcy urok nie na każdego działa, to właśnie dźwięk słów: „Kocham Cię mama” sprawia, że chce mi się żyć. Warto było zostać mamą Adasia 🙂

 

Zapraszam na mojego Facebooka: Klaudia Bloguje

Przeczytaj również:

Jak radzić sobie z napadami złości u dziecka?

Recenzja świetnej książki “Spokojni rodzice, szczęśliwe dzieci. Bliskość zamiast krzyku”

O angielskim wychowywaniu dzieci słów kilka

Czy wychowywanie dzieci bez kar jest możliwe?

Jak wyznaczać dziecku granice?

Historia pewnej kuleczki oraz kurzego jajeczka

O hartowaniu dzieci w Anglii

Mój blog – Oficjalne Otwarcie

Zobacz również

Zostaw komentarz

Witryna jest chroniona przez reCAPTCHA i Google Politykę Prywatności oraz obowiązują Warunki Korzystania z Usługi.